W magicznym Krakowie

Wawel od strony Wisły. Widać m.in. Kurzą Stopkę, czyli wieżę, w której mieściła się alchemiczna pracownia Michała Sędziwoja

Więcej informacji i zapisy

Biuro Turystyki ORION
ul. Racławicka 146
02-117 Warszawa

tel. +48 512 385 672; +48 22 668 85 07

e-mail: btorion@btorion.pl; https://btorion.pl

Drugim magicznym miastem, które przyzywa nas swoimi MIEJSCAMI MOCY, ezoterycznymi aspektami, niezwykłym magnetyzmem, jest legendarny Gród Kraka. Po Krakowie oprowadzi nas Monika Rożek, znana Państwu z łamów NŚ. A sekundować jej będzie Leszek Matela, podróżnik oraz badacz promieniowania geomantycznego i nie tylko.
Można spierać się o to, które z polskich miast jest piękniejsze czy ważniejsze dla historii kraju, jednak co do jednego Polacy są zgodni – jeśli chodzi o magię, Kraków pozostaje bezkonkurencyjny. I chodzi nie tylko o osławiony czakram wawelski, do którego pielgrzymują turyści z całego świata. Magiczna aura miasta roztacza się poza murami Wawelu. A żeby poznać miejsca jej zasięgu, zapraszam na podróż w czasie i przestrzeni śladami krakowskimi ley lines

Zakopcony gród

Kopci się w tym Krakowie niemało!
Smok wawelski ogniem bucha,
zimą od smogu zawierucha,
a że Krakusom dymu nigdy dość,
więc i szlugi kopcą wciąż.
W starym piecu wiatr huczy,
kopiec w piekarniku buczy,
jak na drożdżach rośnie,
aż na Kopiec Kraka wyrośnie.

Kopia posągu Światowida/Idola ze Zbrucza

Niech ta krótka, zgodna z prawdą rymowanka stanowi żartobliwy opis miasta. Odkąd mieszkam w Krakowie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na tutejszy klimat największy wpływ wywarła młodopolska bohema związana z kabaretem Zielony Balonik. Poza historią nic nie jest tutaj chyba traktowane na serio, a sami mieszkańcy wbrew krzywdzącym stereotypom, mają spory dystans zarówno do życia, jak i siebie samych. Ale do rzeczy, a właściwie do kopców, bo o nich tu będzie mowa.

W sumie jest ich pięć, choć nie każdy z nich może poszczycić się chwalebnym wiekiem oraz otaczającym go nimbem tajemnicy. Najbardziej zacny to oczywiście kurhan poświęcony mitycznemu założycielowi miasta, królowi Krakowi. Badania archeologiczne oraz zarys historyczny szczegółowo przedstawiła dr Joanna Bochaczek-Trąbska w artykule Kraków znany i nieznany ( 6/2024). Jeśli mogłabym dodać w tym temacie coś od siebie, to wyłącznie ezoteryczny aspekt krakowskich piramid, który w czasach powstania Kopca Krakusa nadal miał znaczenie, jeśli weźmie się pod uwagę jego nieprzypadkowe położenie. Celtowie zamieszkujący te tereny w pradawnych czasach wznosili kurhany w punktach węzłowych sieci energetycznej Ziemi, podobnie czynili starożytni z innych rejonów świata, np. w Stonehenge, Mohendżo Daro, Machu Picchu, czy w Gizie. A ponieważ wykopaliska w okolicy kopca wykryły ślady bytności Celtów datowane na II w. p.n.e., możemy założyć, że pod obecnym wzniesieniem najpewniej znajdowało się pierwotne wzgórze, już wówczas stanowiące obiekt pogańskiego kultu. Kopiec Krakusa jest ulokowany na jednym z takich miejsc mocy i jedna z biegnących pod nim linii ley lines łączy go energetycznie m.in. z Wawelem.

Kościół św. Gereona
Kościół św. Gereona

Wawelski czakram

Jeśli pokusić się o hierarchię miejsc mocy, pierwsze podium należałoby przyznać właśnie Wawelowi. To już nie zwykły węzeł skrzyżowanych ze sobą linii promieniowania, a sam czakram, źródło tryskającej energii naszej planety, zasilane mocą najpotężniejszej planety Układu Słonecznego – Jowisza. Nie sposób w kilku zdaniach opisać kolosalny wpływ, jaki wywiera czakram wawelski na balans energetyczny Europy. Powstały na ten temat liczne książki, zaś mój artykuł ujmujący zagadnienie w pigułce musiałby ukazać się na łamach co najmniej dwóch numerów . Kilka kluczowych słów, niczym ley lines, krąży i krzyżuje się w samym sercu Wawelu: purpurowy lotos, złoża ametystu, talizman mędrca, romańska kaplica, śmierć herosa. Lotos, czyli święty kwiat naszych przodków (jego słowiańskim odpowiednikiem była lilia) stanowi symboliczne ujęcie wzgórza nad wodą, miejsca mocy. W buddyzmie, który jest silnie związany z krakowskim czakramem, lotos uznaje się za symbol duszy, czystości oraz boskości. Purpurowy kolor przybiera aura czakramu, co potwierdzają badania radiestezyjne oraz osoby widzące, czy też biegłe w medytacji. Fiolet jest barwą siódmej czakry będącej łącznikiem człowieka z Kosmosem oraz ametystu, którego podobno jest pod Wawelem pod dostatkiem. A skoro mowa o kamieniach szlachetnych, trudno nie nawiązać do legendy o filozofie Apoloniuszu z Tiany, wędrującym w I wieku n.e. po świecie z siedmioma kamieniami szlachetnymi w kieszeni. Według niej, zakopał on jeden ze swoich magicznych kamieni właśnie we wnętrzu wzgórza nad Wisłą, oczywiście przy założeniu, że faktycznie do niego dotarł niezrażony nieprzyjemnym dla Kapadocjanina klimatem. Legenda legendą, ale święty kamień o dobroczynnych właściwościach znajduje się pod zamkiem, a źródło jego najsilniejszego promieniowania wykryto 1200 m pod kryptą kościoła św. Gereona, powstałego na wiele wieków przed obecnie nam znaną budowlą zamku. O ścianę tego właśnie kościoła opierają się medytujący na dziedzińcu zamku czakramiści. Gdyby jednak wrócić do genezy tego silnego promieniowania w murach, nie wykonalibyśmy skoku w daleką przeszłość, bowiem właściwa aktywacja czakramu wawelskiego miała miejsce w roku 1935, a konkretnie w dniu pogrzebu wielkiego bohatera Polski, Marszałka Józefa Piłsudskiego. Podczas ceremonii doszło do zbiegu dwóch wydarzeń: narodzin duchowej fali, która zjednoczyła tysiące żałobników oraz przeniesienia tu energii z czakramu Pałacu Potala w Tybecie. Moc przebudziła się w murach Wawelu i odtąd nieprzerwanie bije ze swojego źródła. Nie przeszkodziła jej nawet kumulacja złych sił, która w przeddzień pogrzebu marszałka otoczyła Kraków w postaci burzy z niespotykanie silnymi wyładowaniami atmosferycznymi. Jak się wkrótce okaże, anomalia pogodowa nie była jedynym omenem zarejestrowanym na kartach historii Wawelu…

Bazylika Mariacka - perła Krakowa
Bazylika Mariacka – perła Krakowa

Kropidlak żółty w grobowcu Jagiellończyka

Nie ma dobra bez zła, nie ma róży bez kolców. Lotos również posiada, jeśli nie swoje kolce, to martwe korzenie wprowadzające zgniliznę do kwiatostanu. Tym, co zatruwa wawelski czakram, jest… pewna klątwa. A właściwie grzyb – ten sam, który w odkrytym w 1922 r. grobowcu Tutanchamona najpewniej doprowadził do śmierci tak wielu badaczy. Specjalnie użyłam słowa najpewniej, ponieważ wciąż trwają spory naukowców co do mikroba odpowiedzialnego za czarną śmierć. Niemniej na czoło listy delikwentów wysuwa się niezmiennie Aspergillus flavus, zwany inaczej kropidlakiem żółtym. Pół wieku później, w odległym od Egiptu Krakowie ten sam mikrob zebrał swoje żniwo wśród polskich badaczy. Wtedy to, w feralny piątek 13 kwietnia 1973 r., podczas prac konserwacyjnych w Kaplicy Świętokrzyskiej na Wawelu po raz pierwszy dokonano próby wwiercenia się w trumnę króla Kazimierza Jagiellończyka. Zgodę na otwarcie grobu wydał miesiąc później ówczesny metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła, nieświadomie dając impuls do wyzwolenia plag z puszki Pandory. Tylko w ciągu 10 kolejnych lat nagłą śmierć poniosło aż 15 osób z ekipy badawczej, a plotka o krakowskim odpowiedniku klątwy Tutanchamona szybko obiegła całe miasto. Naukowców nie zadowoliły irracjonalne wytłumaczenia, toteż sprawą natychmiast zajęli się dwaj mikrobiolodzy, Bolesław Smyk oraz Edward Różycki. Wynik przeprowadzonych badań zadziwił nawet ich samych. Odkryli bowiem nieznane dotychczas szczepy silnie toksycznych bakterii! W próbce pobranej z kości króla znalazł się zaś grzyb kropidlak żółty, wywołujący aspergilozę i wiele innych chorób. Wytłumaczenie nagłych zachorowań i śmierci poprzez fakt wdychania tak szkodliwych substancji w grobowcu Jagiellończyka, było już w stanie zaakceptować wielu badaczy. Skąd jednak pojawiło się aż tyle toksyn w trumnie króla? Pomijając naturalne procesy gnilne i brak dostępu do świeżego powietrza, a zatem warunki doskonałe dla rozwoju kultury wszelakich bakterii, dodatkową przyczynę można upatrywać w warunkach, w jakich przewożono ciało zmarłego w 1492 r. w Grodnie Jagiellończyka. Zwłoki króla spoczywające w drewnianej trumnie zostały uprzednio pokryte niegaszonym wapnem, a następnie okryte tkaniną, której grubość przy upalnych temperaturach zrobiła swoje. Można sobie tylko wyobrażać, co się działo z martwym ciałem podczas trwającego ponad miesiąc transportu… Albo może lepiej sobie nie wyobrażać, bo tylko nabawimy się nocnych koszmarów. Zainteresowanym wizualizacjami szkieletów polecam obejrzenie witraży w Pawilonie Wyspiańskiego. Puste oczodoły wyzierające z trupiej czaszki Kazimierza Wielkiego mogą przyprawić o ciarki…

Widok z kopca Kraka na kamieniołom Liban

Klątwa przybyła z Wilna

Jeżeli krótkie wytłumaczenie wawelskiej plagi nie wystarcza, Poszukiwacze Nieznanego powinni sięgnąć po książkę Zbigniewa Święcha Klątwy, mikroby i uczeni, stanowiącą kompendium wiedzy o klątwie Jagiellonów. Żeby dobitniej wyjaśnić jej pochodzenie, za panem Święchem udajmy się w krótką podróż w kierunku wskazywanym przez biegnącą pod Wawelem tę samą linię geomantyczną, która łączy Rzym (kolejny czakram) z Wilnem. A gdy już wylądujemy w stolicy Litwy, koniecznie wybierzmy się do katedry wileńskiej. Tam właśnie w 1484 r. spoczął królewicz Kazimierz, syn Kazimierza Jagiellończyka, który sto lat później zostanie kanonizowany i uznany za patrona Litwy. Świętość Kazimierza nie przeszkodziła rozprzestrzenieniu się w jego trumnie klątwy będącej efektem złamania zakazu widniejącego do dziś na ścianie kaplicy: Violator operis infelix esto (pol.: Burzycielu dzieła – przeklętym bądź, albo: Kto sprofanuje to miejsce, niechaj będzie przeklęty). Na przestrzeni XVI i XVII w. taka przestroga przed zakłócaniem spokoju zmarłych nie była czymś rzadkim, skoro można ją odnaleźć na innych grobowcach z tego okresu, jak chociażby na tylnej elewacji Kaplicy św. Marii Magdaleny z Pustelnią Pięciu Braci Polaków w Kalwarii Zebrzydowskiej.

Dziedziniec Collegium Maius UJ
Dziedziniec Collegium Maius UJ

W Wilnie przy okazji otwierania trumien w 1931 r. musiało dojść do profanacji grobów nie tylko Kazimierza Jagiellończyka, ale również późniejszych żon Zygmunta Augusta: Barbary RadziwiłłównyElżbiety oraz króla Aleksandra Jagiellończyka, o czym dowiadujemy się m.in. z relacji prof. Mieczysława Limanowskiego. W zapiskach wspomina on, z jakim mozołem wydłubywano za pomocą dłuta i młotka kość ramienną królowej Elżbiety, która wrosła w mury komnaty. Niezależnie od intencji członków komitetu ratowania bazyliki po powodzi, jakiej doświadczyła katedra, do zbezczeszczenia zwłok koronowanych głów w 1931 r. faktycznie doszło. Klątwa zadziałała. Analogicznie do historii mających miejsce na Wawelu w 1973 r., badacze w średnim wieku umierali nagle na wylew albo zawał serca. Także malarz Ferdynand Ruszczyc, który spędził sporo czasu w podziemnych kryptach szkicując szczątki i wykopane artefakty, w roku 1932 doznał częściowego paraliżu ciała, z którym toczył walkę aż do śmierci. Co ciekawe, mimo że Kazimierz Jagiellończyk został pochowany w Krakowie, to dopiero miejsce pochówku jego syna w katedrze wileńskiej uznaje się za ojca klątwy z Wawelu. Jaki płynie morał z tej historii? Ano taki, żeby przyszłe pokolenia badaczy zapamiętały sobie łacińskie słowa klątwy i nawet w przypadku powodzi czy klęsk żywiołowych nie tykały grobów, na których one widnieją. Chyba że życie komuś niemiłe…

Alchemiczna pasja

Pozostawmy już te makabreski i wróćmy do pełnego życia, kolorowego Krakowa. A kolorów tu nie brakuje, bo oprócz bajecznie fantazyjnych szopek, Lajkonika, bronowickich wesel, a także wszechobecnych secesyjnych budynków i malowideł, Kraków ma w zanadrzu wiele barwnych postaci związanych z jego historią. Do jednych z najbardziej ciekawych, a niestety i zaniedbanych przez pamięć Krakowian, należy osoba wielkiego alchemika Michała Sędziwoja, którego biografię przedstawiłam w 9/2021. Przypomnę zatem kilka faktów i anegdot związanych z brawurowym alchemikiem, zaczynając (znowu!) od Wawelu. W czasach gdy Sędziwój cieszył się szacunkiem króla Zygmunta III Wazy, miał do dyspozycji własną wieżę na zamku, nazywaną Kurzą Stopką. Pewnego dnia 1595 r. w wyniku nieudanego eksperymentu (najprawdopodobniej podczas jednej z niezliczonych prób przemiany ołowiu w złoto) doszło do pożaru, w wyniku którego ucierpiała spora część zamku. Mało tego, Sędziwój słynął z rozsierdzania tłumu demonstracjami tworzenia złota poprzez zmywanie w roztworze z rtęcią nalotu ze złoconej blaszki. Nawet w XVII w. mieszkańcy Krakowa nie byli w ciemię bici i nie lubili, gdy nabijano ich w butelkę pokazem tanich sztuczek. Toteż, gdy Sędziwój miał już lata świetności za sobą, coraz częściej dawano mu do zrozumienia, że w Krakowie jest personą non grata. Baba z wozu, koniom lżej, ale samosąd ludności na alchemiku sprawił, że gród Kraka utracił legendarną osobistość, pamięć której następne pokolenia skutecznie zamiotły pod dywan. A szkoda, ponieważ poza szarlatanerią, alchemik mógł poszczycić się ważnymi odkryciami – oczywiście pod warunkiem, gdyby sam je za swoje odkrycia uznał, jak np. wyodrębnienie tlenu w wyniku rozkładu saletry potasowej, na sto lat przed Carlem Wilhelmem Scheele (uznanym za oficjalnego odkrywcę tlenu). Ale nasz rodzimy pasjonat nauk tajemnych zbyt zaciekle gonił króliczka, jakim był kamień filozoficzny, żeby przykładać wagę do efektów ubocznych swoich eksperymentów. Na punkcie kamienia filozoficznego po prostu oszalał, a to szaleństwo trwało od czasów studiów na Akademii Krakowskiej, aż do jego śmierci. W trakcie swojego barwnego życia, Sędziwój stawał się na przemian doradcą dworu Rudolfa II Habsburga na Hradczanach, poczytnym pisarzem, więźniem Wirtembergii, właścicielem magicznej tynktury, sekretarzem polskiego króla, kierownikiem budowy kopalni ołowiu na Śląsku, czy lokalnym farmaceutą… Można śmiało rzec, że był prawdziwym człowiekiem Renesansu, a przy tym awanturnikiem. A jednak mimo licznych przygód i podróży, dwie czołowe postacie, które w największym stopniu wpłynęły na jego niebezpieczne związki z alchemią, poznał na miejscu, jeszcze podczas studiów – tak, zgadza się, w Krakowie…

Kościół św Benedykta znajduje się na Wzgórzu Lasoty, niedaleko Kopca Kraka. Jego wnętrze można zwiedzać latem, wyłącznie w określone soboty, ponieważ kościół jest wyłączony z użytku. Pod nim również przebiega ley line, co więcej, najstarsze fundamenty pochodzą z tego samego okresu, w którym powstał kościół św. Gereona
Kościół św Benedykta znajduje się na Wzgórzu Lasoty, niedaleko Kopca Kraka. Jego wnętrze można zwiedzać latem, wyłącznie w określone soboty, ponieważ kościół jest wyłączony z użytku. Pod nim również przebiega ley line, co więcej, najstarsze fundamenty pochodzą z tego samego okresu, w którym powstał kościół św. Gereona

Anielskie odwiedziny

Jedna z ley lines łączy wawelski czakram także z Tarą w Irlandii, a że przebiega ona centralnie przez teren Wielkiej Brytanii, to zanim dotrzemy do kluczowego spotkania w życiu młodego Sędziwoja, musimy na chwilę powędrować do elżbietańskiej Anglii. Tam odnajdziemy Johna Dee – matematyka, astrologa, okultystę, alchemika, badacza Kabały i hermetyzmu, któremu przypisuje się autorstwo słynnego Manuskryptu Wojnicza. Będąc nadwornym astrologiem Elżbiety I, Dee doradził jej najlepszy moment koronacji, często też służył w sprawach nawigacyjnych, zaś projekt reformy kalendarza jego autorstwa był największym konkurentem dla sporządzonego w tym samym czasie kalendarza gregoriańskiego. W swoim laboratorium posiadał unikatowe przyrządy służące kontaktowaniu się z Zaświatami, w tym kryształową kulę (dyskusyjny dar od archanioła Uriela) oraz czarne zwierciadło zagrabione plemionom azteckim przez hiszpańskich konkwistadorów. Tego typu lustra wykonane były z obsydianu, niezwykle cennego szkliwa wulkanicznego, zaś azteccy kapłani używali ich do przepowiedni oraz wywoływania wizji. Dee traktował swój drogocenny przyrząd jako środek do komunikacji z aniołami oraz duchami i około roku 1581 rzeczywiście miał nawiązać swój pierwszy kontakt z aniołem przyjmującym wygląd dziewięcioletniej dziewczynki o imieniu Madimi. Według jednej z wersji to właśnie za namową Madimi John Dee podjął decyzję o opuszczeniu Imperium Brytyjskiego (który to termin notabene ukuł on sam) i przyjeździe do Krakowa. Według drugiej wersji – prozaicznej, a zarazem o wiele bardziej wiarygodnej – pojawił się w Polsce w Tajnej służbie jej Królewskiej Mości. Celowo nawiązuję tu do tytułu jednego z filmów o Jamesie Bondzie, ponieważ John Dee zdawał Elżbiecie I raporty z wizyt na dworze Stefana Batorego, podpisując się pseudonimem… 007. Po śmierci polskiego króla (za którego zgon obwiniano także Dee i jego pomocnika Edwarda Kelleya) panowie alchemicy wynajęli kamienicę przy ulicy Szczepańskiej, by w spokoju kontynuować wspólną pracę nad kamieniem filozoficznym oraz czymś, co dziś określilibyśmy mianem channellingu. To właśnie w Krakowie, w wyniku przeprowadzanych przez Dee i Kelleya sesji z istotami wyższymi, skrystalizował się język enochiański, rzekomo przekazywany im przez anioły. Jego nazwa została zaczerpnięta od imienia tytułowego bohatera apokryficznej Księgi Henocha, traktującej o kontaktach z istotami nadprzyrodzonymi, czy też – jak wolą niektórzy – z przybyszami z innych wymiarów. I choć nie wiadomo jak to z tymi aniołami alias przybyszami z innych wymiarów było, jedną osobę ze swojego wymiaru okultyści poznali – Michała Sędziwoja, który ciekawym zbiegiem okoliczności urządził swoją późniejszą pracownię Sędziwojkę w miejscu oddalonym zaledwie o sto metrów od kamienicy pamiętającej ekscentrycznych najemców z Anglii.

Barbakan
Barbakan

Uzdrowicielska Skałka

Niech ten zbieg okoliczności jednak nikogo nie dziwi, bo jak mały jest Kraków pisał już Stanisław Wyspiański: Kraków mam za małe, pretensjonalne, wysoce śmieszne miasteczko. Mistrz Wyspiański wiedział, co mówi, aczkolwiek każde krytyczne słowo na temat miasta, które w pełni odzwierciedlało się w jego twórczości – i vice versa – może budzić zdziwienie. Bez Wyspiańskiego nie ma Krakowa i bez Krakowa nie ma Wyspiańskiego. Z tego też powodu miasto uhonorowało swojego wybitnego artystę pochówkiem w Krypcie Zasłużonych na Skałce. A skoro już wylądowaliśmy w panteonie narodowym, wyjdźmy na pole (Krakowianie mieszkają na dworze, więc gdy swój dwór opuszczają, udają się na pole), przejdźmy się po terenie kościoła ojców Paulinów i zajrzyjmy do sadzawki. To pod jej dnem według legendy zostały porzucone członki św. Stanisława po tym, jak zginął on męczeńską śmiercią z rozkazu Bolesława Śmiałego w 1079 r. Po czasie przeniesiono część kości biskupa do katedry wawelskiej, gdzie do dziś znajduje się jego grób. Duch męczennika nie opuścił jednak kościoła na Skałce, w którym przechowywane są jego relikwie wraz z kamieniem noszącym ślady krwi, a wiemy to m.in. od Jana Długosza. Jako że kronikarz ukochał sobie szczególnie Skałkę, wiele miejsca w swoich dziełach poświęcał opisom cudów, które się wydarzyły na jej terenie, co więcej, sam ściągnął do niej ojców Paulinów. Ale wymienione przez niego uzdrowienia to nie wyłączna zasługa opatrzności czuwającego św. Stanisława, Skałka bowiem to kolejny silny punkt energetyczny na planie miasta. Niemały wpływ na jej pozytywną energię ma fakt umiejscowienia na wapieniu jurajskim, obecność wody będącej katalizatorem dla ziemskich energii oraz… kulty pogańskie, jakie odbywały się na wzgórzu na wiele wieków przed śmiercią św. Stanisława.

Skałki na Zakrzówku
Skałki na Zakrzówku

Miasto czarnoksiężników

Wapienie, skały i wzgórza znajdziemy także po drugiej stronie Wisły, w Zakrzówku, dawnej wsi wchodzącej obecnie w skład miasta. Ile spośród tych naturalnych wzniesień terenu mogło dawniej stanowić miejsca kultu, możemy tylko gdybać. Za fakt niezaprzeczalny należy uznać natomiast to, że pozytywna energia jest w parku wszechobecna. Wystarczy zabłądzić ze szlaków Parku Krajobrazowego, by chwilę potem znaleźć się w odosobnieniu wśród skał, stanowiących doskonałą lokalizację dla letnich medytacji.

Jedne z formacji skalnych noszą nazwę Skałek Twardowskiego, na cześć czarnoksiężnika Mistrza Twardowskiego, który w nawiązaniu do legendy w jednej z jaskiń uwił swoje gniazdo. W magicznej pracowni wśród wapieni miał parać się czarną magią i niewykluczone, że to stamtąd diabeł porwał go na Księżyc, po tym, jak dobił targu o duszę maga. Bajki bajkami, Twardowski kilka śladów po sobie jednak zostawił, m.in. zwierciadło (własność kościoła w Węgrowie) oraz kilka rękopisów. Jedno dzieło, znajdujące się obecnie w Bibliotece Jagiellońskiej, o tytule Liber viginti artium (pol. Księga dwudziestu sztuk) generacja XVIII w. niesłusznie połączyła z osobą Jana Twardowskiego za sprawą jej niezrozumiałej treści, nasuwającej skojarzenie z czarną magią oraz… odbiciem czarciej łapy na jednej ze stronic. Dziś wiemy, że twórcą legendy o Księdze Twardowskiego najpewniej był wybitny polski uczony z XVII w., Jan Brożek – kolejna barwna postać związana z Grodem Kraka. Rozgrzeszmy jednak rektora Akademii Krakowskiej, czy też inną osobę, która wymyśliła diabelską otoczkę wokół plamy atramentu: wszak Krakowianie musieli mieć swoją narodową czarcią księgę, która przyćmiłaby ślady obecności po najsłynniejszym magu… Doktorze Fauście. No tak, Faust również w Krakowie był i przez jakiś czas ponoć nawet studiował w tym modnym mieście średniowiecznych alchemików. Zresztą, kogo w Krakowie nie było, skoro żył tu sam Smok?… Ach, długo by opowiadać…

Bibliografia:

Rożek M., Cracow or the Seventh Chakra of the Earth. The Mysteries of Cracow, 1991.

Rożek M., Mistyczny Kraków, 1991.

Święch Z., Klątwy, mikroby i uczeni, 1989.

Święch Z., Czakram wawelski. Największa tajemnica wzgórza, 2007.

Szydło Z., Woda która nie moczy rąk. Alchemia Michała Sędziwoja, 1997.