O. Edmund Szeliga – życie dla życia

graf. 733215, Pixabay.com/CC0

W centrum jego zainteresowań zawsze znajdował się człowiek i jego zdrowie, do którego – zdaniem misjonarza – należało dochodzić możlwie najbardziej naturalnymi metodami


Roman Warszewski, NŚ 12/2020

Misjonarz, ksiądz, salezjanin. Przeżył 93 lata, z czego przeszło 70 mieszkał w Ameryce Południowej – w Peru. Znakomity botanik, lekarz-samouk. Jak mówią niektórzy, jeden z najskuteczniejszych lekarzy świata. Leczył to, co nieuleczalne i tych, którym współczesna medycyna nie była w stanie pomóc. Niezrównany znawca roślin z Amazonii oraz Andów. Odkrywca leczniczych walorów vilcacory – świętego pnącza Inków o bardzo wielorakich zastosowaniach terapeutycznych. Twórca opartego na niej preparatu antyrakowego, który na całym świecie beznadziejnie chorym przywraca nadzieję na wyzdrowienie i powrót do normalnego życia.

Z pamiętnika misjonarza (1)

Zawsze fascynował mnie świat i interesowało, co znajduje się za horyzontem. Jednak, gdy byłem młody (…) zbyt wiele nie wiedziałem o świecie. Do tego stopnia, że gdy w czasie losowania w seminarium duchownym jako język, którym miałbym się posługiwać, wyciągnąłem narzecze keczua, nie wiedziałem, czyj to język. A gdy powiedziano mi, że to mowa dawnych Inków z Peru, (…) nie miałem pojęcia, że to w Ameryce Południowej.

Przeglądaj spis treści numeru 12/2020 lub zamów wersję elektroniczną NŚ

(…) Sam pochodziłem z bardzo biednej rodziny. Ojciec wcześnie umarł, siostry często chorowały, a brat był młodszy ode mnie. Najbardziej dosłownie poznałem chłód i głód. Nierzadko bywało, że matka nie miała co włożyć do garnka. Właśnie dlatego na całe życie zachowałem szczególną wrażliwość na biedę, ludzką niedolę, niedostatek, łzy, ból i nieszczęście.

Z tego samego powodu (…), jak trafiłem do Ameryki Południowej, tak często, jak mogłem, starałem się przebywać wśród Indian. W peruwiańskiej selwie i sierze to oni byli bowiem najbardziej doświadczani przez los (…). Zmarginalizowani, zepchnięci na ubocze toczących się gdzieś indziej zdarzeń, bezradnie kluczyli między współczesnością, a czasami całkiem zamierzchłymi. Byli zagubieni, pozbawieni poczucia sensu życia. Wiedziałem, że mogę i powinienem im pomóc. Że koniecznie trzeba podać im rękę.

Szczególne więzy połączyły go z Pirami z rejonu Miaria – plemieniem znad górnej Urubamby. To oni przyjęli go do swego grona, a uznawszy za brata, namawiali, by przestał być księdzem, osiedlił się razem z nimi…

To jedynie fragment artykułu. Pełną wersję przeczytasz w NŚ 12/2020 dostępnym także jako e-wydanie