Na diecie u Shipibo
|Czy trzytygodniowa kuracja z użyciem ayahuaski, jakiej poddałem się w amazońskiej dżungli, pomogła? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
Adam Adams
W Polsce ledwo 10 kresek powyżej zera. Szaro, mgliście, a w Peru piękne słońce i 30 stopni w cieniu, zatem niemożliwy upał. W San Francisco, ale nie chodzi o amerykańską metropolię, lecz miejscowość położoną ok. 10 km od Pucallpy, dokąd dotarła nasza grupa, komary tną bezlitośnie przez całą dobę. Brakuje tylko, żeby dostać zikę, którą od kilku tygodni straszą media. Przed ziką przestrzegała też linia TEPSA, dzięki której pokonałem drogę z Limy do Pucallpy. W autobusie rozdawane były ulotki z radami dotyczącymi tej egzotycznej choroby.
Szamanki absolutnie nie przejmują się takimi przyziemnymi chorobami, jak malaria czy zika. Podczas całej kuracji nie można używać żadnych repelentów oraz detergentów typu mydła, dezodoranty, ba, zakazane są nawet naturalne olejki czy kremy. Przed latającymi wampirami chronią nas więc jedynie moskitiery.
Uzdrowicielki – z hiszpańskiego curanderos – lub, jak kto woli, szamanki, są trzy: mama Ines, około siedemdziesięcioletnia starsza pani, i jej dwie córki w średnim wieku – Lilla oraz Laura. Pochodzą z plemienia Shipibo. By do nich dotrzeć, po prawie dobie spędzonej w autobusie, należy z portu w Pucallpie przeprawić się łódką. Czasem można dojechać też lądem, ale wyłącznie, gdy nie ma błota, a w tej tropikalnej strefie rzadko bywa sucho.
Warunki zakwaterowania są skromne. Wyżywienie także. Dostajemy codziennie dwa posiłki, przeważnie ryż lub quinoa z warzywami. Wszystko – takie są zalecenia szamanki – pozbawione jest przypraw, soli i tłuszczu.
Nazajutrz rano czeka nas płukanie żołądka. Panie serwują pozbawiony smaku jasnozielony roztwór, który następnie należy popić około dwoma litrami wody, by później wymuszając odruch wymiotny, wszystko zwrócić…
To jedynie fragment niniejszego artykułu. Pełną wersję znajdziesz w NŚ 8/12 dostępnym także w wersji elektronicznej.